Aktualnie Polecany Post

Wolność jest uczciwa - wolność to prawo Uniwersum

Dlaczego nie ma miejsc dla ludzi o otwartych umysłach? Gdzie na nowo weryfikowalibyśmy się w swych pomysłach Jest za to dużo miejsc dla...

niedziela, 23 lutego 2014

Obcy

Kruki okupują zwłoki wczorajszych tragedii, osób poległych niespodziewanie
W trawie leżą zgniłe szczątki, w których mnożą się larwy stanowiące śniadanie
Odór unoszący się z wyprutych flaków ciał przyciągać zaczął robale i muchy
Wystrzelają krwią oczy, zapadają się ich twarze, a na nich poczucie skruchy
Dalej rzeka, w korycie której z prądem poruszają się zmasakrowane ciała
I kobieta unosząca się na plecach z różą w ręce kobieta, która się zakochała
Trupio blada, ma zamknięte oczy, ubrana w czerwoną sukienkę, już nie żyje
Płyną zwłoki z krwawej wojny, w której obcy wciągają nas jak coś co się pije
Miksują w swoich długich trąbach i wpadamy do wielkiej plazmatycznej bańki
Piją naszą krew wysysając żyły dla witalności potrzebnej do codziennej walki
Wyrzucają kości, by nie zepsuć swoich mechanizmów, które funkcjonują w złości
Później wydzielają z gruczołów przy szponach płyny i mieszają je jak w miłości
Powstają z nich bańki, które się z czasem rozrastają jak dmuchane balony
Następnie pękają rozrzucając ich oślizgłe substancje na wszystkie strony
Z zygoty wychodzi nowe życie, którego celem jest doskonalić się i zabijać
Żyjąc w ciemnościach, pasożytując na ludzkości, by się skutecznie rozwijać

piątek, 21 lutego 2014

Do tych starszych ludzi stąpających po planecie i ich niewolników

Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego ty obłudny pasożycie
I ty zawzięta i bezczelna świnio, która topisz się w korycie
Powstając z ciszy, by przyciągać  do siebie naiwne reakcje
Nie znacie moich mechanizmów, więc macie mylne racje
Kiedy odporny na wasze społeczności w owej cywilizacji
Jam nowym typem życia, reprezentantem kryształowej nacji
I w moim okręgu wy jesteście żałośni i nic nie osiągniecie
Nazwani zbiegiem tego czasu, w którym się znajdujecie
Istniejecie w waszym mechanizmie i więcej już nie będzie
Witaj w ograniczeniu, chaosu schemacie- umysłowej biedzie
Jesteś kim jesteś, więc wśród ludzi musisz się przyzwyczaić
Każda twoja myśl i słowo są ważne, nie próbuj się zmienić
Głupota rozprzestrzenia się na całą przestrzeń niczym epidemia
W mózgu harmonia miesza się z trucizną i powstaje chemia
Każdy człowiek ma coraz więcej od siebie do powiedzenia
Nie zważając na mądrość skoro dochodzi do zrozumienia
Idę przez piekło wczuwając się kolejno w nadchodzące oblicza
Wiem jak wszystko się kręci i dlaczego monotonii nie przekracza
Stare pokolenie się wywyższa w słowach przyspieszając tętna
Tworzą fale, w których jakość jest dla nas w gruncie obojętna
Bo my artyści u schyłku inteligencji mamy odmienny ciąg myśli
Wszystko dla nas tkwi w chaosie, każdy mechanizm w swojej roli
I tylko wystarczy rozpatrzyć układając to logicznie do woli
Wtedy powstaje ciąg w głowie nad którą złote iskry aureoli
A jednak zmuszając się do odbierania myśli głupiej społeczności
Spływa ze mnie szczęście ku wielkiej tępocie i beznadziejności
Gdy ludzkie mózgi nie dążą do wyzbycia się własnych ułomności
By powstała cicha i wszechwiedząca armia ludzi doskonałości!
 Po osiągnięciu tego co dla nas szczególne stworzylibyśmy wiece
I byśmy wykonywali swoje cele uruchamiając mózgi niczym piece!

Zmęczenie do rozpaczy...

                              Kruszy się dziś wena wszechstronnie na objętość głowy (Powodując ból!)
                         Dotyka duszy i ogranicza myśli wróżąc stan chorobowy (Umiera król!)
Świat stracił swój sens z perspektywy odzwierciedleń
Zaczynam trzymać się materii, gdy pali mnie czerwień
Rzeczywistość nieosiągalnością staje się nagle ważniejsza
Wstępuje marazm z konsekwencją iż każda myśl trudniejsza
Chciałbym móc odpocząć, by ustały myśli którymi się karmię
Zmęczenie nieustannie oblega, gdy odcisnęło swoje znamię
Słyszę niewyraźnie widząc otępiały w dezorganizacji
Gdzie myśli rozproszyły się wracając znowu do wakacji...

A kiedy świat zapłonie....

Chodź! Zatańczymy wśród płomyków, gdzie palą twory ognie
Świat zyska barwy jak stracił przez ludzką głupotę i oszukiwanie
Ogień się poszerzy zamieniając w popiół to co istniało wygodnie
Teraz zyska poczucie winy i wstyd za każde kłamstwo i zbrodnie
Rzeczywistość niesprawiedliwa, niezharmonizowana z naturą
Stała się tworem bezdusznego człowieka, jakąś śmieszną kulturą
Chce zakotwiczyć w umysł schemat, który nie pasuje do mojego życia
Widzę jak czas ulatuje, gdy socjalizuję się chyba dla humoru psucia
Czuję niezrozumienie, a nie rozwój i beznadziejny pełen przejęcia
Zaczynam co tydzień od nowa w ciszy te nietrafiające zajęcia
A mógłbym iść z armią i spalić ten kraj z korzyścią dla nowych
Co nie mogą żyć w warunkach ciężkich, a dla duszy niezdrowych!
Kiedy świat zapłonie poczuję nagle ulgę, że coś nowego rozkwitnie
Bo nie widzę postępu, a tylko jak wszystko z bólem w sobie milknie...
Lub powtarza w bezsensie, gdzie nie istnieje pragmatyzmu filozofia
Tylko idiotyzm widzę! Dalej uleganie rzeczywistości i antropofobia


Życie na własną rękę...

Patrzę na krajobraz, w uszach gra akordem ziemia
Zerkam też na gwiazdy i cicho liczę ich spojrzenia
W ciemności, w której idę przez różnorakie uliczki
Gdzie kręcą się między bramami składając scyzoryki
Zakapturzeni ludzie, którzy proponują narkotyki
Mierzę ich spojrzeniem, gdy sprzedają bez nalepki
Nikt nie wie co się tu znajduje, ale każdy to kupuje
To jest świeży towar, z którego nikt nie zrezygnuje
Z czasem rośnie stawka, za którą młodzi to kupują
Kradną książki, albo telefony i się nie przejmują
Nie chodzą do szkoły, a co tydzień na melanżu
Wypełnieni wspomnieniami bez książek bagażu
Chodzą na boiska w grupach z nożami lub kijami
W wywyższeniu stając się swojej odrębności idolami


wtorek, 18 lutego 2014

Zostaw, nie ruszaj, daj sobie spokój

Zostaw tą dziewczynę skoro sama siebie nie rozumie
Kim ty w ogóle tutaj jesteś, że wybijasz się w tłumie?
Nie pasuje ci towarzystwo, w którym się przemieszcza
Ciągniesz ją będąc przybłędą, a masz się za wieszcza
W jej obliczu wszystkie nerwy zazębiają się w psychice
Jej widokiem się kalecząc kiedy wskazuje drogę serce
Myślałeś, że tak można żyć, bo poczułeś w sobie energie
To co hałaśliwe to pustym i obłudnym jest, a nie błogie
Cierpisz, ale słusznie, bo wszedłeś w energii napięcie
To co dawało siłę teraz paraliżuje i czujesz przejęcie
W lustrach widzisz przekonanie iż poszedłeś ścieżką krętą
Jakby las bez wyjścia i patrzą okrutnie z miną przejętą
Idziesz drogą ci nieznaną i nie wiesz kiedy ktoś wyskoczy
Gdy ciemności ogarną wystarczy jeden strzał, by zgasły oczy
Próbujesz nie myśleć patrząc w niebo kierując się gwiazdami
Ale stres przeszył serce i biorąc haust dusisz się myślami
Bo los przekonuje, że nadejdą chwile o które nie prosiłeś
Stojąc bezczynnie tuż przy jezdni czując, że się pomyliłeś
Jeszcze raz pomyślisz na spokojnie jak dokańcza cię samotność
Przydałby się ekwiwalent, by znów poczuć jasność i wolność
Ta dałaby natchnienie, by wyprostować wszystkie przeciwności
Zainicjować podbój wykluczając to co śmiertelnie złości
Bogactwo myśli i uczucia, by odstraszyć stado bezczelności
Zabijając skutki gaf, które zdeptały wyobraźnie i jej kości
Choć te się zniekształcały, by wyłonił się z chaosu eksponat
Który wyostrzyłby się na kolejnej z czekających pustych kart
Chciałbyś stworzyć talie, którą wykorzystasz na ewentualność
Pomogłaby ci się kierować, utrzymując przy skrajności witalność
Przeraźliwy głoś opętał twą dusze powtarzając nieprzerwanie
I mówi: Daj spokój sobie, bo to nie miłość, a ciągłe oszukiwanie
A ty: Liczysz chwile, choć masz w umyśle pustkę i konieczność
Odsuwasz się i znów dystansujesz w samotność i ciemność
Słyszysz jej kroki, choć źrenice spoglądają w błędne koło
Żeby się odseparować uderzyłeś głową w mur rozwalając czoło
Upadłeś już nie wstając czekając aż paraliż wreszcie zniknie
Otworzyłeś oczy i z radością myślisz o następnej dziewczynie
. . .

niedziela, 16 lutego 2014

Przysłowia Chińskie

http://pl.wikiquote.org/wiki/Przysłowia_chińskie Te wszystkie przysłowia powinny wydrukowane wisieć na ścianie każdego domu!- takie moje zdanie.

W świecie

Studnia wrażeń nie ma końca jak pojawiające się nieraz promienie słońca
Więcej odczuć niż mądrości, która mi tu niepotrzebna, że aż lunatykująca
Słychać ciągłe wrzaski małych dzieci odbijane echem między blokami
A z okien wciąż krótkie rozmowy zagłuszane dłuższymi dyskusjami
W domach starzy renciści utrzymujący się już do końca przy życiu
Każdy z nich mówi: Ucz się, ucz, bo skończysz jak ja- na zbyciu!
Całe życie przesiedzieli, a nie posmakowali życia prawdziwego
Ci wszyscy ludzie są niczym bożki, którymi kieruje zawzięte ego
A ja zaczynam wątpić, że aby Jaś wiedział to musi się tego nauczyć
Wszystko odgaduję z doświadczenia, bo nie umiem wytłumaczyć
Czym jest ta energia, która unosi nas ku świadomości w nieznane
I czemu widzimy to co jest prawdziwe jakby było w sobie zakłamane
A to co dostrzegamy jako prawdę nie wbiega w świat stworzony
Tylko jest na swoim miejscu nie pasując do tego czym jest otoczony

Wychodząc z obłędu w obłęd

Motywacja ku determinacji ku desperacji, by ożywić się w istnieniu
Innego sensu tu nie widzę, by zapobiec wiecznemu cierpieniu
Z latami dostrzegam bardziej różnice między nami wszystkimi
Specyficzne cechy, które dla niektórych stają się wyjątkowymi
Zdesperowany pędzę ulicami patrząc się ludziom w źrenice
W każdych oczach widzę inną duszę i między nimi różnice
Całe gromady, które idą w krajobrazie obserwuję jak nożownik
Mam w oczach przebicie, choć z daleka wolę wbić je w chodnik
Gdy czuję strach przez reakcje zbliżających się do mnie ludzi
Wtedy automatycznie coś bardzo niedobrego się we mnie budzi
Z wielką pustką w głowie i z wyostrzoną chmarą instynktów
Aż nie wiem czy to mój świat czy złudzenie ich tworzonych aktów
Gdy podświadomość kieruje ich do dostosowania się do schematów
Gubię się gdy sami mają w głowie schemat dotyczący ich światów
W ciągłym nieusatysfakcjonowanym cierpieniu gdzie wszystko nęci
I zaśmiałem się nagle ciesząc z życia, gdy zajrzałem w oczy śmierci


Ekstaza

Kiedyś dążyłem do mądrości wyprzedzając wszystkich w ambicji
Czytałem wszystko co popadnie w ręce pełen wiary i determinacji
Chyba o to chodzi, by żyć przekraczając granice w nieskończoności
Mieć aktywną świadomość, a nie pokornie poddawać się rzeczywistości
I powinienem poszukać towarzystw, w których więcej zyskam niż stracę
Bo wciąż bezmyślnie patrzę w niebo, choć tak wiele codziennie płacę
Swym czasem, wysiłkiem i tracąc nerwy na to wszystko bezskutecznie
Przy takim wysiłku powinienem zyskiwać wiele i żyć bajecznie
Jednak tłumiony przez tych którzy nie próbują nawet tego zrozumieć
Myślami wracam do przeszłości, by sobie coś dokładnie przypomnieć
I wychodzę z założeniem iż moje życie to depresja albo desperacja
Kiedy w oczy wchodzi obłędne szaleństwo zaczyna się dopiero akcja
Chodzę od człowieka do człowieka, by pogadać chociaż chwile
Pobudzając w nich jakąkolwiek chęć do dłuższej rozmowy na tyle
Że zyskuję ich uśmiech i to dla mnie się liczy w tych chwilach jedynie
Iż zjednuję sobie ludzi, dzięki którym czuję regenerację w dopaminie
I przystosowanie do całego społeczeństwa zmienia się w swobodniejsze
Liczę wtedy chwile, bo to są jedyne moje w życiu chwile najpiękniejsze



Obłęd?

Jestem nikim, ale nie od razu zbudowano Rzym
Idę swoją drogą i kiedy idę sam to tworzę rym
A tym staję się jak płyn, który dostaje się do koryta
I pędzę torem jak woda kręcąc się w kółko jak płyta
W tym wyścigu swoich myśli nagle powstaje dym
I widzę jak patrzą na mnie wzrokiem niepokojącym
Myślę, że ty wiesz najlepiej co jest dla mnie dobre
Uczysz mnie jak żyć właściwie nakazując pokorę
Powodujesz iż tracę swój jedyny skrawek istnienia
Wiatr ustępuje dla mnie, by nie było już płomienia


Rozczarowanie. Prawdziwe czy nie?

Chce mi się codziennie przez to płakać i rozpaczać
Że kobiety facetów muszą tak często zdradzać
Przez ich ciekawość i chęć, by poznać innych bliżej
Ale ty o tym nie wiesz, więc siedź teraz ciszej
Nie przejmuj się jak kobieta poszła i nie wróciła
Na kolanach u kolegi siedzi i się mocno upiła
Ale ty o tym nie wiesz jakie życie mają kobiety
Kiedy są zdesperowane, gdzie ich mózg rozwinięty
Kieruje je w przygody, które często się zdarzają
I się nie dowiesz jak bardzo one innych kochają
Bo z pozoru niewinne, ale za często zdradzają
Faceci je na różnych imprezach często rozbierają
Podobno w większości są pięknem nieskazitelne
A w kilku łózkach do wyboru namiętne i skuteczne!
Dzisiaj uchyliła dla ciebie furtkę do swojego ciała
Żeby jutro zapomnieć, by telefonów nie odbierała
A miała żyć tylko dla ciebie i pełnej uczuć miłości
Niby dawać ci na co dzień te wszystkie namiętności
Zostałeś znów sam, aż dusi serce i krwawi bolące
Kroplami niczym łez, których wypływa tysiące

sobota, 15 lutego 2014

Sam na sam z samym sobą gdzie jestem sam i sam zostaję samotny^^

Czekam aż napiszesz i z każdym dniem to samo jest
Czuję pustkę i ciągłą energię, która oczekuje na twój gest
Dajesz mi nadzieje, by później nie dawać znaku życia
Kiedy kolejny sms wysyłam pisząc pełen przejęcia
I przez cały dzień cisza, choć obiecałaś, że napiszesz
Czy igrasz ze mną, jesteś zajęta, a może już nie żyjesz?
Nie mam wpływu, więc zapał przeradza się w obojętność
Idę w swoją stronę, gdzie znów pochłania mnie ciemność
Zanika sens, jestem pełen agresji i wewnętrznych sprzeczności
Gdy słyszę ciągłe rozkazy, które odbierają mi wartości
Zatruwają dusze, by zamiast wniknąć w świat naturalnie
Uschematyzowała się rozpadając i upadając w otępienie
Słyszę ciągłe krzyki pełne toksyn zamiast poczuć zrozumienie
Pytam, gdzie jest moje stado, w którym poczułbym odrodzenie
Zwane punktem odniesienia kiedy piszę dla siebie egzortę
Nie ma, więc podnoszę wzrok i stawiam na nową kartę
Ale ta się drze, a jej kawałki lecą i wpadają w przełyk
Czuję mdłości i krztuszę się chcąc wydobyć ostatni krzyk
Nastaje cisza, więc idę dalej wciąż krętymi ścieżkami
Próbując być szczęśliwym, ale spotykam się z niepowodzeniami
Dopóki żyję nie pozwolę, bym utracił to co posiadam
Nie tylko ja na tym świecie jestem, więc nie jestem sam
A to powód do radości, bo nie tylko ja jestem w takiej sytuacji
Wiele osób nie może wytrzymać, lecz poddaje się substancji
Alkohol, narkotyki, dopalacze i inne niszczące okropieństwa
Niektórzy to biorą, a ja nie chcę doprowadzać się do szaleństwa
Idę swoim torem i może gorszych tras już dla mnie nie być
Plując krwią znienawidzony nadal będę chciał i kochał żyć!

Nieporozumienie

Jestem samotnikiem, nie rozumiem siebie wśród ludzi, ale rozumiem w samotności
Pamiętam, co sobie kiedyś postanowiłem, chciałem brnąć całe życie ku doskonałości
Ucząc się na błędach i poznając siebie, bym w przyszłości miał trochę łatwiej
Myślę o tym co kiedyś może stać się, a nie odnajduję się w chwili doraźnej
Funkcjonuję w ciszy, albo śpię chcąc ujrzeć to co dla mnie jest nieosiągalne
Bo wiem, że cała rzeczywistość się roi w naszej głowie przez to co dostrzegalne
I nie wierz po słowie jak słowem ktoś zamąci w głowie, bo skrywa coś dyskretnie
Słowo to tylko odbicie myśli z niezwykłego planu, który ukrywa się tajemnie
I każdy może oszukać, więc jak rozpoznać w ludziach, że mówią prawdę?
Chyba przez intuicję, a nie przez ważne słowa, a później od nich pogardę
Kiedy mówię prostymi słowami to nie jeden człowiek  nie zrozumie
Pytam jesteś tępy? A on, że jak się zachowuję i zaraz mnie wyjebie
To prosta relacja z niejednego domu, która przelewa się na co dzień
I choć pilnuję swego skrawka to czasem gaśnie mój jedyny płomień
Dotykam dna i nie mogę się podnieść bez przerwy w dół ciągnięty
Jestem rozstrajany, choć niektórzy mówią, że jestem wzorowy, święty
Tylko tutaj gdzie za dnia ciągłe przekrzykiwanie swoich głosów
Gdzie proste słowa są niedostrzegalne wśród wyzwalanych egoizmów
Bo nie palę, nie piję i nie biorę niczego co mnie powoli zniszczy
A jednak czuję w ustach co dzień smak nieprzerywanej goryczy
Tu gdzie dorośli są mądrzejsi, a nie umieją grać w gry komputerowe
Są zarozumiali dla całego świata nie zważając na rzeczy inne-nowe
Jacyś nieporadni i wielcy w mówieniu, rządni, na rozmowę niezdolni
Pali ich mój płomień, że go gaszą i staję się jak wszyscy nieudolni


Zniesławienie

Jako artysta czuję się marnie, bo cierpiałem dla sztuki
Nie radzę sobie z życiem, nic nie ma dla mnie sensu i logiki
Myślałem, że jak coś udostępnię to zostanę doceniony
Nie ma zainteresowanych, mało kto był zaciekawiony
Żyłem złudzeniami i teraz widzę jakiż jestem marny
Odrzucam wszystkie barwy, mój umysł ma być czarny!
Nienawidzę społeczeństwa, bo nikt mnie nie docenia
Zawsze chciałem umrzeć, nie miałem innego pragnienia
Miał ktoś to czytać i postawić na piedestale wzruszony
A zostałem pogardzony, od razu wyrzucony- niedoceniony!


W lesie, który

W ciemności między drzewami leżę w niebo wpatrzony
I czuję się wspaniale kiedy z chmur deszcz zrodzony
Kropi na policzki i kołyszą się liście bym usnął w tej poezji
Powietrze zaczęło mętnieć, powstała mgła, a ja w wizji
Patrząc na gwiazdy i ciągle obserwując blask księżyca
Czuję wielkie uniesienie dla swojego serca
Z głębi dalszej ciemności kiedy leżę w trawie
Wyleciały kruki i słychać jak ktoś krzyczy piskliwie
Z tej odległości brzmi to jak głośne szeptanie
To jakiś świr, który nocą wybrał się na polowanie
Wstałem z miejsca i pobiegłem najszybciej jak mogę
Wataha rozwścieczonych wilków przebiegła mi drogę
Całą noc słychać było krzyki z każdej strony
Jakby upiory nawiedziły ów las zamglony
Z daleka było widać z różnych stron świecące ślepia
Chcące dostrzec me kontury, które uchowała głębia
Noc przybrała purpurowy kolor i mgła opadła
Do tyłu odwróciłem wzrok i ujrzałem diabła
Złapał mnie za głowę i przystawił czoło do czoła
Czułem gorąco i przerażenie, bo oczy były niczym smoła
A rogi jak skały wyrastały z wyrazistej czaszki
Podniesionym głosem stwierdzał jakby czytając z kartki
Układał swoje zdania hipnotyzując moją psychikę
Powiedział, że będę bogaty, gdy mu podam rękę
Ale już jej nie puścił i trzymał aż czułem ból w żyłach
Na całej ręce zaczęły pęcznieć w fioletowych kolorach
Wyostrzył się wzrok i nagle rozstąpiła się ziemia
A z niej wypełzły robaki i wyszły upadłe, czerwone istnienia
Poszliśmy za dobroczyńcą trzymając w rękach pochodnie
Zaginąłem w ciemnościach i obudziłem patrząc nieprzytomnie
Gdzie ludzie ciągle pracują jak roboty na swój zarobek
I dla człowieka nie jest ważny już drugi człowiek
Bo nie ma priorytetów, dla których mógłby zyskać
Zamiast cieszyć się wolnością patrzy jak wykorzystać



Miłość

Każdy człowiek chce kochać, bo miłość daje skrzydła
Jest skuteczniejsza od red bulla i słodka ja powidła
Potrzebna jest na co dzień, by nie popaść w depresje
Obłęd i paranoje, a później dziwne nałogi i obsesje
Wyrasta z ciszy, by się już nigdy nie zakończyć
Ale to nie uczucie przed którym trzeba się ukorzyć
Ważne jest poświęcenie i optymizm, by uwierzyć
Że piękno będzie wieczne i spróbuj to przeżyć
By jeszcze bardziej czuć każdą chwile, która przemija
Gdzie każda myśl z naszych ust harmonizuje i rozwija
Ty jesteś piękna i mądra, a ja ci zawsze pomogę
Ufasz czując się bezpiecznie, gdy wskazuję drogę
Kochaj swoje życie, bo tylko jedno ci jest dane
Niech do miłości dążą wszystkie myśli pozbierane
Bo nie pieniądze, a okazywanie uczucia daje szczęście
I pierdoląc wszystko jestem najszczęśliwszy w mieście!
Mogę się poświęcać, bo to uczucie jest jedyne na świecie
To nie jest bajka! To uczucie cały świat rozmiecie!
Prowadzone wyobraźnią i mądrością w nieznane
Że każda chwila piękna i reszta idzie w zapomniane
Miłość to nie schematy, a uczucia i sytuacje spontaniczne
By się zobaczyć żeby w mózgu nagromadzić dopaminę
A szczęście jest jak narkotyk, który napełnia serce
I wstaje o to człowiek, który już nie pomyśli o udręce


piątek, 14 lutego 2014

W kawiarni

Wszedłem do kawiarni zamykając za sobą wiatr z otwartych drzwi
Chciał wypełnić pomieszczenie i przypomnieć każdemu człowiekowi
Jakże zimno jest za oknem w ten mętny przelany deszczem poranek
Gdzie niebo zachmurzone, a wiatr porusza siedziskami huśtawek
Usiadłem na przeciwko koleżanki w wygodnym, wyzłacanym fotelu
Z zimna trzęsły się jej ręce kiedy szukała pieniędzy w portfelu
Wstała z fotela i poszła do lady, zamówiła dla nas dwie herbaty
By rozgrzały nasze ciała i by gorąco utrzymywały nałożone szaty
Siedzieliśmy na przeciwko siebie czekając przy ciekawej rozmowie
Aż kelner przyszedł do nas przynosząc oczekiwane zamówienie
I trzymaliśmy ręce na kubkach z których ciągle wylatywała para
Nie czuliśmy dłoni kiedy na nich zmieniła się temperatura
Popijając i się śmiejąc z różnych zdań, które od nas padały
Nagle cisza, usłyszeliśmy szum, a jego echa cisze zdominowały
Szybka, wielka fala wody pełna meduz i małych ryb
Uderzyła rozkruszając każdą z wprawionych szyb
Porażeni nie czuliśmy kończyn krztusząc się wodą
Zamknęliśmy oczy żegnając się z ostatnią przygodą

Przez miłość, dla miłości

W beznadziei siedziałem dopóki nie rozkruszył się we mnie kamień
Nieoczekiwanie zmieniłaś moje serce w nienasycony wielki płomień
I zaciekawiony ujrzałem eldorado pełne możliwości i szczęścia
A serce ożywiło się promiennie spalając pozostałości i pęknięcia
Cała czerń, którą zaślepiony i owładnięty byłem w nieskończoności
Skupiła się spocona na jednej trwającej chwili, skupiła na miłości
O którą dbać powinien każdy pomimo przeciwności i niedogodności
Bo za nic jej nie kupisz, a bez niej pieniądze nie mają wartości
Wszystkie je można stracić i nie poczujesz więcej nad zepsucie
Prawdziwa miłość to zaślepienie pełne uczucia i rozmarzenie
Które ożywia każdą część ciała i wnętrza do ciągłych reakcji
By wzajemnie szły w nieznane w ciąg niekończących innowacji

Nienormarrność

Chciałbym mieszkać na środku lasu w królestwie
Gdzie sami dewianci w artystycznej warstwie
Ludzie nieskończonego rozumu bez barier umysłu
Szaleni w natłoku myśli aż ambicja ściąga do dołu
Na murach rysowaliby to co wskazałaby im wyobraźnia
W środku zamku pełno korytarzy światła i cienia
Tam każda ściana wypełniona cienkimi literami
Poezją pisaną krwią i ilustrującymi ją obrazami
Zamek otoczony by był drzewami dającymi owoce
Między nimi kury, krowy oraz pasące się owce
Oddałbym wszystko by wyrwać się z rzeczywistości
I cofnąć się, a może dojść? Cofnąć do naturalności
Gdzie każdy człowiek będzie dla dobra wspólnego
A nie że kościół tworzy wspólnotę i pytam dlaczego?
Kasa! Aż rzygać się chce od tej ciemnoty staruchów
Powinni ich spalić według średniowiecznych sposobów
Chcę ludzi takich jak ja, by z nimi iść w nieznane
Koniec wreszcie tych idei, gdzie rozumy są zakłamane!
Ale nie mamy wpływu, więc dziecko.. witaj w machinie!
W której albo się żyje monotonnie, albo szybko ginie
Kiedy zbyt dużo nie chcianych spraw nas obciąży
Wtedy jeszcze więcej nerwów się w głowie namnoży
I życzę szybkiej śmierci, bo jest nam to pisane
A to co w trakcie życia było to już złudne dane
Bo wszystko dla mnie nie ma sensu prócz miłości
Dzięki niej jestem najszczęśliwszy wśród społeczności
Moim Chrystusem jest kobieta, a demonem sztuka
Wyzwala ku miłości, a drugie złudzeń treść głęboka
Determinowana przez kobietę, której nigdy nie stłumią
By płomień rozpalał powietrze nie pod, a nad ziemią

Złudzenie źródłem...

Czym szczęście? Nie wiem, ale podejrzewam skrupulatnie
Że jest to marnowanie czasu na stworzone złudzenie
W którym słowo wielkie ma znaczenie i wyrasta z ciszy
A nie jest podporządkowaniem ku temu kto głośniejszy
Który przetwarza w ograniczeniu całą rzeczywistość
A wielka inteligencja pomaga temu zachować czystość
Ja bym chciał wśród mieszczan o wysokim intelekcie
Zabłysnąć i dopomóc, by panowało obopólne zrozumienie
Mieć swoje złudzenie, że cisza jest elementem harmonii
Z niej wyrastają myśli, z których wszystko się wyjaśni

poniedziałek, 10 lutego 2014

Ciekawe cytaty...

"Naszym głównym celem nie powinno być wypatrywanie tego, co odległe i niewyraźne, lecz czynienie tego, co leży w zasięgu naszej ręki". -Thomas Carlyle
"Jeżeli idziesz przez piekło, nie zatrzymuj się, idź dalej." Winston Churchill.
"Usuń ze swojego słownika słowo problem i zastąp słowem wyzwanie. Życie stanie się nagle bardziej podniecające i interesujące" - Albert Camus

niedziela, 9 lutego 2014

Przemiana


Miałem kiedyś niebieskie oczy, które iskrzyły się rano w astralne
Dzisiaj kolor ich przypomina mgłę, w której emanacje szaroczarne
Rodzice mówią, że to przez te zapędy barwy znikają ze mnie
Ja tam nie widzę w tym żałoby, gdy świętuję sam podziemnie
Dosyć komplikacji w niezorganizowanym tłumie toksycyzmu
Samemu szybciej się załatwia w okowach chęci i pesymizmu 

Niepełnosprawny

Aż mi się samopoczucie powoli negatywnie zmienia
Gdy mam świadomość, że mógłbym podjąć starania
Kiedy widzę tego na wózku okaleczonego starego pana
Co zmęczony przemierza samotny jak osoba skazana
Pan ten przejeżdża niedołężnie pomiędzy osiedlami
 Ze smutnymi oczami, samotnie,  na nosie z okularami
Nie mający tyle sił na to by dalej poruszać kołami
Cierpi jak Chrystus ,który na głowie z cierniami
Na krzyżu umarł za wszystkie grzechy ludzkości
I otworzył bramy do niebieskiej bożej światłości
Gdy ja tu siedzę ,aż się zaczynam czuć niedobrze
Bo ja delektuje się chwilami przy komputerze
On męczy się styrany swoim kalectwem samotny
Z głową opuszczoną nieduży, niewinny, markotny
Porusza się na swej wolnej, nieczystej maszynie
Chce już być przy bliskiej jemu kochającej rodzinie...

Zmęczony

Zapatrzony w senność, cały dzień coś mnie kala
Bez świadomości życia, ciąży tutaj jedna chwila
Myśli zawiłe, które kuszą do nieporozumienia
By bardziej podkreślić sens nieżywego istnienia
Odebrali wiarę, odebrali miłość i każdy element
Przez który czas barwi się jak rozpalony skręt
Brudny akcent jak wielki wyciek ropy naftowej 
Do czystej wody tętniącej życiem i nieskończonej

Wigilia

Na wigilijnym stole, na białym jak śnieg obrusie
Przygotowany już karp, makiełki i śledzie w śmietanie
Dalej strucel z makiem oraz paszteciki z grzybami
Dla siedzących już przy stole też barszcz z uszkami
W tę wyjątkową noc każdy składa sobie życzenia
Tyle szczęścia w człowieku, gdy spełniają się marzenia
A za oknem może dostrzeżesz zaprzęg z reniferami
Zmęczonego Mikołaja, co hałaśliwie trzepoce lejcami
Gdy tak siedzi w saniach z obserwującymi go elfami
Starającego się utrzymać w pionie bagaż z prezentami
A z chmur wciąż śnieg zimny sypie i ozdabia też ulice
Aniołki podsycają ogień w domach, by grzały lepiej piece
Cieszmy się, gdy ta magia przenika w nasze serca
A radość świąt trzyma nas do następnego roku końca

Ciemność

Zakładam słuchawki i zamykam umysł
 Chcąc się podłączyć do innej rzeczywistości
W swojej nieskończonej inteligencji
Z dala od czegokolwiek i widzę ciemność,
A później otwieram słuch na rzeczywistość 
I otwieram oczy i widzę jak otoczenie żyje
Ciemność zabarwia się złudzeniami
Które mają swoje mechanizmy
Ograniczając do kolorów
I wtedy przeklinam wszystko
Ciemność jest nieograniczona!

Kiedyś w parku miejskim...

Złapałem Cię za rękę, skierowaliśmy się w stronę parku
Szliśmy po ulicy, chodnikach, trawie, a czasem piasku
Później po schodach, by iść dalej przez most do drogi
I choć rozbłysło na niebie słońce to wiatr był srogi
Ale nie ziębił, tylko czuć było jego moc ogromną
Jak czesał Twoje włosy muskając twarz arcyskromną
Patrzyłem wciąż na Ciebie, w Twoje oczy bez skrupułów
Chcąc by mnie połknęły gdy odsłaniałaś się zza włosów
A ich kolor niczym sopel lodu jak brylanty się mieniący
Przekazywał w moje źrenice szlak promieni orbitujący
Który docierał do serca niczym grot Kupidyna płonący
Mózg zaślepiał się siłą energii przez ich wodospad rwący
Który rozbłyskiwał w tęczówkach od promieni słońca
Aż przyciągała mnie ich skrajność emocji hipnotyzująca
 W tym szarym świecie byłaś jak paleta barw ożywionych
Niczym tęcza, a piękność ta jak zapach kwiatów wonnych
Wyrażała się w powietrzu obiegając me czułe instynkty
I uderzała niczym z kosmosu w Ziemie latające obiekty
Doszliśmy do kamiennego mostu jak z jakiejś baśni
Na murkach wbudowanych w krawędzie grały ciche pieśni
Porastające chaotycznie liście niczym nitka korali
Gdy wiało to szumem zagłuszały głupi świat w oddali

sobota, 8 lutego 2014

W nocy

Spaceruję nocą
By się wyciszyć
Z dala od kłótni
Które często słychać
Z uchylonego okna
Mojego życia
Toksycznego miejsca
Pełnego nieporozumień
Chcę cię zobaczyć
Spotkajmy się
Jednocząc z nocą
Pod blaskiem księżyca
Spacerując przez aleje
Pod światłem gwiazd
Do najgłębszych ciemności
Gdzie nikt nam nie zabroni
Będąc razem w uścisku
Być szczęśliwie wolnymi

czwartek, 6 lutego 2014

Z daleka promienie...

Świat jest taki marny jak w moim zeszycie
Moje wiersze obrazują moje żałosne życie
A może nie takie żałosne, gdy patrzę z daleka?
Bo jednak jest osoba, która na mnie czeka
Jest nią ta anielica, z <Twój kolor> włosami
 Najpiękniejsza i najbielsza, ponad aniołami
I moje serce do niej wzdycha wszystkimi nocami
A w dzień tęskni mocno sercem i myślami
Bo tylko przy niej czuję, że coś znaczę
W odwadze myślami smakuję, żyję i walczę
A bez niej popadam w obojętność i pustkę
Nie przełykam niczego, wypluwam nawet wódkę
Żyję wpatrzony w dno idąc na zmarnowanie
Bo to już nie miłość, a jej ciernie - męczarnie

Nędza

W mych oczach jest przepaść daleka
Nic nie wiem i milczę jak kaleka
Chodź do mnie! Może się odnajdziemy
I wzlecimy nad sztorm lęków niemy
Jestem nędzny i słaby psychicznie
I gdy obserwuję wszystko bezmyślnie
Zbyt dużo ludzi pełnych cierpienia
Nędznych, zgarbionych do osamotnienia
Żyjących nie jak ludzie cywilizowani
Często bez wyjścia, zmartwieni, zapłakani
I należałbym do nich nie walcząc ze sobą
Zamknięty, wynędzniały, opętany chorobą
Ale mimo niepewności podnoszę smutne oczy
Idę przed siebie póki świat się nie kończy

Andrzej Nowicki "Dumny ojciec"

Bardzo zadziwiający wiersz znalazłem na internecie^^ 
Proszę:

"Mój synek ma ogromne poczucie humoru,
Żarty stroi od rana do późnego wieczoru.
Raz na ulicy na przykład, pamiętam,
Jakiś pan go zapytał, jak trafić na cmentarz.
I wiecie, co zrobił mój miły łobuz? -
Pchnął go pod przejeżdżający autobus."

Źródło: http://www.agaludka.republika.pl/makabreski/ojciec.html

Pijak Nad Strugą

Siedział na ławce gadając do siebie
Ochrypłym głosem patrząc na ziemie
Stwierdzał, że nikt go nie zrozumie
Popijając piwo w nostalgii i zadumie
Mrucząc opuścił swoją głowę na ręce
I milcząc smarkał, bolało go serce
Spojrzał przed siebie, zaśmiał donośnie
Napił się piwa i czknął radośnie
Po czym znów zamilkł i mruczał do siebie
I zaczął śpiewać ohydnie, żałośnie
Jakby humor przejął resztki rozumu
Włączył muzykę i nasłuchiwał jej szumu
Śmiał się jak szalony do telefonu
I znowu się przygarbił daleko od pionu
Bez nadziei w strapieniu popijał piwa
Kochasz mnie?-krzyczał-Wciąż żyję kurwa!

wtorek, 4 lutego 2014

Cierpienie

Żyły przewijają się z okna jak gałęzie drzewa
Tryska nieskończony krwotok i spływa jak ulewa
Zabarwia trawę i toczy się z brudem chodnikami
Słychać pisk chrypliwy dławiony krwi strumieniami
Stanął przy oknie trupio blady z wyostrzonymi oczami
Znerwicowany i słabnący, dyszący między firanami
Z ręki plątały się żyły z ciemnoczerwonymi odcieniami
Ostatnimi siłami ryknął i wyleciał w stronę ziemi
Utonął w ogniu rozpływając się dymem w powietrzu
Był już nicością o straconym na zawsze wnętrzu

W ciemnościach

W ciemnościach ginę, zlewam się z cieniami
Leżę wyciszony ze swymi wspomnieniami
Chciałbym powracać codziennie w ich rejony
By móc urealnić je mocą niezwykłą obdarzony
Gdyż od nowa zaczynam jak w koszmarze
Chciałbym znów zaistnieć w tym wymiarze
Gdzie beztrosko wtuleni byliśmy do siebie
Teraz znów pustka i nieśmiertelne pragnienie
I żadne róże nie przekupią nędznego losu
Gdy znów włóczę się po świecie chaosu
Zmechanizowany do codziennych obowiązków
I zamiast kumulować dno tysiącami słów
Chcę zaakceptować, a później przezwyciężyć
Iść do światła, a nie mroku, by się nie męczyć

Skruszony kamień

Byli razem, kiedy nagle róża rzuciła głazem
Zostawiła go rozkruszonego bez przyszłości zarazem
Ona chciała inne okazy, powtarzała wiele razy
Pomimo miłości prześladowały ją ciemne obrazy
Wolała to przemilczeć jak podlewana pięknieć 
Głaz ofiarował jej serce, że chce dla niej istnieć
Trzymali się w więzi prostej cierpiąc jednocześnie
Ale rozumieli się, kochali mocno jednogłośnie
Dla niej nagle straciły smak romantyczne wyprawy
On został sam pośród cierpień-skończyły się zabawy
Został smutek z tamtych dni i żal do siebie samego
Że nikt już nie czeka, że sam na sam jest z ego
Ono chce miłości i wrażeń i szuka nocami miejsca
Ale zepsute żalem serce już nie umie szukać serca

Chaos

Załóżmy, że jako iż jesteśmy zwykłą świadomością posiadającą podświadomość składającą się ze skóry i kości mamy nałożone pewne obowiązki. Jednak wszystko poza naszym uporządkowanym na swój sposób umyśle znajduje się w chaosie. Do tego chaosu należą nasze obowiązki, ale i też reszta świata wraz z nami poza umysłem, czyli ciało. Każdy umysł tworzy chaos. Bruce Lee twierdził, że prawdziwe życie to nie uczestniczenie według jakiegoś systemu tylko jest to coś więcej, że trzeba być jak woda i wnikać jak ona w otoczenie. A otoczenie czym jest? Chaosem! Wszystko co otacza nasz umysł jest chaosem. Załóżmy, że wnikając w chaos sami tworzymy swój chaos zaznaczając ramy w jakich chcemy się w nim poruszać. Jeżeli nasz chaos składa się z lepszych rzeczy i gorszych to powinniśmy uczestniczyć w środowiskach, które nam odpowiadają lub w tych które nam nie odpowiadają sami tworzyć nowe środowisko, które tworzy swój chaos wśród chaosu. 

Aby mieć swój chaos trzeba jak to określił Crowley poszerzać swe królestwo. 
To co masz uporządkowane w głowie nie koniecznie musi być zgodne z rzeczywistością i trzeba mieć na uwadze iż nie jest widoczne dla ludzi, bo dla ludzi widoczny jest tylko chaos, a my wpływając na to stajemy się widoczni dla innych umysłów i nic więcej nie ma. Dzisiejsza  ,,Tradycja'' nakazuje, by wczuwać się w system społeczny, w którym nasza uwaga skupiana jest na przetwarzaniu informacji, które zostały uporządkowane i zakrojone w pewną ramę zwaną programem wobec chaosu w danym systemie i w szkole z trudem odejść od programu, gdyż jesteśmy konsekwentnie rozliczani z naszego zaangażowani, dlatego jest to pewien sposób na niewolnictwo, który odsuwa nas od chaosu dla określonych ram. Nasz umysł powinien być nastawiony jak najtrzeźwiej i jak najlepiej względem chaosu, by móc jakoś sobie go porządkować. Rób co chcesz wpływając na chaos jednocześnie mając go na dystans.



Wrażenie

Kiedy idę ulicą mam wrażenie
Że czas przyspiesza na niebie
Wiruje powietrze i chmury skręcone
Wciągają powierzchnie zmiecione
Budynki się kruszą i lecą do góry
Jakby wzniesione podmuchem wichury
Kiedy idę trawnikami mam wrażenie
Że z ziemi wyrastają korzenie
Ruszają się jak organizm naturalny
Wszystko atakuje świat realny


Elektryczny posąg

Znalazł odłam napromieniowany, naładowany elektrycznie
Rzucił nim o ziemie i nastało rześkie powietrze na planecie
Wszystko zamarło i naświetliło się ciemnym błękitem
Ludziom rozświetliło oczy, sterowani duszą, a nie systemem
Kamienny posąg nagle wyłonił się z ziemi i się ożywił
Uniósł się nad horyzont i elektrycznie rozpromienił
Wysyłając swą mocą kodowania do fal mózgowych
Zziębnięci ludzie wyszli z ciemności zamglonych
I każdy wiedział już co ma robić w głębokim transie
A posąg się przyglądał jakby był na filmowym seansie

Kiedyś w walentynki... D.K.

Przyszedłem do Ciebie, tak długo oczekiwany w cierpliwym milczeniu
Spałaś w swym łożu, z zamkniętymi oczyma spytałaś w zdziwieniu
Dlaczego cię odwiedziłem skoro się wcześniej nie zapowiedziałem
Z niepewnością wytłumaczyłem, że z życzeniami dla ciebie zapukałem
I otworzyła Twoja matka, wszedłem do twojego pomieszczenia cię budząc
Odkryłem ci kołdrę, a Ty ze spokojem senna zwróciłaś się pytając
Gdy otworzyłaś swe oczy wyłoniłem zza pleców chowaną różyczkę
Wręczyłem ci ją z czułem słówkiem, rozpromieniając Twą twarzyczkę
I byłaś Jedną, o której pomyślałem w ten dzień, gdzie kobiet grono
Czeka na ulubieńców, kwiaty, życzenia, kolacje przy świecach czy wino
Przytuliłaś mnie mocno i ja zrobiłem to samo i później czekałem
Kiedy poszłaś zrobić nam herbatę, delektując się kwiatu zapachem
Położyłaś napełnione dwie szklanki na stole i usiadłaś przy mnie
Zaczęliśmy rozmowę patrząc na siebie zrobiło się miło, przytulnie
Aż w końcu zabrakło nam tematów i patrząc wciąż po sobie, spokojnie
Śmiałaś się co chwilę i ja uśmiechałem się siedząc tu wygodnie
Aż zaczęliśmy znów rozmawiać i patrząc ci głęboko w źrenice
Objąłem Twoje ciało i przytuliłem do siebie myśląc jak o wybrance
I ty też mocno przywarłaś mnie do swego brzuszka i zaokrągleń
Siedzieliśmy do siebie zbliżeni, kochani, wyklęci od przeczeń
Cieszący się swym towarzystwem niczym struny i pudło gitary
Pierwsze daje dźwięk, a drugie podtrzymuje jak pień konary

Moment

W moim widnokręgu, usiadłaś na ławce tuż obok
Dosyć miałem już emocji, śledziłem każdy krok
W chwilach niepojętych dostrzegam szczegóły
Ręce zaczęły się trząść zbutwiałe jak z bibuły
Znów zaczęła działać na mnie tak mocno, magicznie
A ja wciąż zerkałem na jej twarzyczkę panicznie
I po tylu miesiącach bez słowa uczucie niezmienne
Wybuchło tysiącem oddechów zdziwione, brzemienne
A serce moje pęka i płacze cierpiące, nachalne
Bijąc daleko w kosmos, w czeluście astralne
Bo nie mogłem wytrzymać napięcia targany żywiołem 
Odszedłem stąd dalej i z trudem ledwo ochłonąłem

Nad Strugą

Błoto spływa ścieżką pod ławkami
Pełne komarów miejsca nad myślami
Żółte listki podtapiane tuż przy trawie
Gdy zawieje wiatr to deszcz z drzew kapie
A pod nimi jawią się kolorowe tęcze
Rozrywają się przez wodę nici pajęcze
Kapie z chmur, widać strzały w kałużach
Oczy pełne stagnacji patrzą w rozczarowaniach
Słucham serca, zostaję z prawdą w środku
W zakłamanym świecie, w nieludzkim ośrodku
Pełen cierpień w deszczowy dzień na ławce
Pada deszcz i myślę o niedobrym ojcu i matce
To nieprawdopodobne ile krzywd i awantur
Ile zakłamania, a na nich mask niczym kreatur

Arsene Lupin

Kiedy arystokracja dysponuje przywłaszczonymi majątkami
Jest pewien geniusz, by znaleźć się między graczami
Kradnie bogatym i przekonany iż wszystko posiąść może
Dlatego jest to jego celem, kiedy człowiek to zwierze
Które wykiwać da się, gdy się odciągnie jego uwagę
Błyskawicznie jest kim chce być przypisując range
Nie dając o sobie zapomnieć, a my stajemy się ofiarami
Przyciąga do siebie ludzi zmieniając się często rolami

Przesyłka

Zgniotę cię jak pomarańczę
Splamiony krwią później zatańczę
Po mnie spłynie to jak po kaczce
Wyśle cię do matki w paczce
Nie będzie wiedzieć co przyjęła
Zapłaci kwotę choć mówiła
Iż przecież niczego nie zamawiała
Ale postraszona paczkę wzięła
Do krawędzi obłożone dynamity
Otworzyła, a tam syna łeb rozbity
Przestraszona z rąk pudło upuściła
Potem huk i pół budynku zawaliła

Osiedlowy żul

Znam człowieka, a bynajmniej człowieczą istotę
Która ma pieniądze, a w sumie ma gdzieś robotę
Oczy ma jak Gandalf i zachowuje się jak prorok
Aplikując swą agresje na każdy w niego wyskok
Jest przyjazny, ale tkwi w nim wielkie oszustwo
Bo idąc osiedlem wyróżnia się z tłumu jak bóstwo
Spotkałem go w dzień sylwestrowy, był pełen pogody
Chciał dać mi na sok owocowy afirmując stan zgody
Wyciągnął pieniądze, jednak były drobne na dłoni
Nagle wyleciały z  rąk w powietrze jak z wyrzutni
Jak w Familiadzie z trąb słoni tworząc deszcz monet
Później co chwile witali go wyznawcy, bo to Mahomet
On wie kto będzie z nim trzymał, a kto go zdradzi
Czuć tu obecność i gdy mu odbije nikt sobie nie poradzi

Czego zazdrościć?

Każdy z was przeminie, nie mam czego wam zazdrościć
Śmiejcie się, bo kiedyś nie będziecie się już znosić
Choć w ilości wasza moc i przekonanie niezwykłości
To w pojedynkę jesteście skomplikowani w bezradności
W siebie zapatrzeni, zadowoleni, pełni jakiejś miłości
I czas wam mija kolorowo, bezstresowo na przyjemności
To prędzej czy później utoniecie nędzni w samotności
Ego wasze będzie wyładowywać się na wszystko w złości
Żadna wiedza nie pomoże, kiedy zapatrzeni w przestrzeń
Nadzieja odejdzie i zgaśnie wasz ostatni wiary płomień
Ciężko będzie wskrzesić siłę, będą trwać stany niemiłe
To mocno wyniszczy, a słabi dadzą heroinę w swoją żyłe
A silni spróbują zacząć znów od nowa, inaczej, z głową
Bo mają dystans i wstają pełni mocy z postawą stalową

Karma - Teraz

To co dzieje się w tej chwili kluczowe ma znaczenie
Od ciebie zależy czy skażesz siebie na cierpienie
Nikt o przeszłości w dniu dzisiejszym nie pamięta
Mądry nie zapomni, ale sytuacja nie będzie napięta
Przebaczy, bo trzymać w sobie nienawiść niezdrowo
Dlatego chwile teraźniejszą osądzaj zawsze surowo
A przeszłość uwzględniaj, by unikać złej przyszłości
Jednak to co robisz teraz się przyczyni dla całości
Rób to co pozwoli ci wykreować twoje przeznaczenie
Chwile później to co chciałeś straci swe znaczenie
Dopóki nie powrócisz do tego w chwili teraźniejszej
Unikaj sytuacji bez wyjścia, nie mają intencji lepszej
Bądź zawsze pewny siebie i pewny tylko dla siebie
Inni chcą cię kontrolować nie biorąc cię na poważnie
Nie mają pojęcia jakie marzenia chcesz zrealizować
Tylko na swoich planach chcą twoją przyszłość kreować


Samotność

Nic nie musisz jeżeli jesteś wierny swojej samotności - wtedy robisz co chcesz. Kiedy jestem wierny swojej samotności to wiem, że znajdą się ci, którzy tą samotność podzielą byśmy stali się wierni sobie tworząc sens, albowiem dwie osoby tworzą gnozę - mistyczny lot ku poznaniu i beztroskości - dopiero okupant chce byśmy mu ulegli wykonując to co zaleca, ale bądźmy wierni samotności. Zwyciężymy! Dbajmy o nią, bo zadbamy wtedy o siebie...

Tłumione życie

To będzie to co chcę tu znaleźć, a nasz kraj trupi kabaret
W samotności cierpią zagubieni,a w teatrze oszustw balet
Zniewolona młodzież chce się wreszcie na wolność stąd wydostać
Dorośli stworzyli piekło, któremu nie umiemy sami sprostać
Zapewnili nam podziały kreśląc nasze niecodzienne ideały
Zniewolony kraj cały, gdy podchodzę do człowieka to on mały
Nie ma czasu będąc agresywny, bo wciąż nieskończone sprawy
Chciałbym z nim wyjść poczuć świat w rytmie udanej zabawy
Woli nie myśleć tak jak ja tylko ciągle mówi o przeżyciu dnia
Chce nienormalnie w normalności pozostać tracąc wspomnienia
Które mógłby mieć... a tak mimo wysiłku tylko rozczarowanie
I myśl tylko beznadziejna oraz trwanie i z losem przegrywanie
Lub walczenie i trzymanie tego, co i tak nie daje satysfakcji
Później zapominamy, śnimy w świecie ciągnących się wciąż akcji
Bez naszej obecności wśród oszustw, nikczemności i podłości
W tej normalnej nienormalnie szarej i ograniczonej codzienności

Kolorowy cheater

Chciałbym zbudować dom z liter
By łamać w nim kody jak cheater
Światło niósłbym jak Lucyfer
Nieobliczalny jak Alex Mercer
Z hordami jak husaria tylko że upiorów
Gloryfikujących krew jak z horrorów
Na tle trupio-szarej codzienności
Żyjącej syzyfowo w niedoskonałości

Zabrakło mi tchu...

Brak wolności dla zmysłów, umykało powietrze w oddechu
Język tracił funkcje dla ciszy, bo prawda zapuściła się w grzechu
Licząc swoje uwagi i przekonania przestała myśleć o jutrze
I w mózgu zamiast znów tworzyć się słowa powstały burze
A pioruny ostro podburzały nerwy, aż dostałem nerwicy
I wśród ludzi pełnych energii czułem się jak w piwnicy
Zakneblowany całą strukturą w obłędzie patrząc na dusze
Bo zamiast mi pomóc ohydnie się śmiały zadawając katusze
I ma wrażliwość i chęć ucieczki zmieniła się w obojętność
Dziś jestem cichy, a oczy nie widzą radości już, a ciemność

Śmiech

Chwile zwątpienia, cierpienia, wszystko do wyrzucenia
To świat nas zmienia, a nie w nas ta niszcząca chemia
Więc śmiejmy się pełni radości, bo sens w sercu gości
Zwie się on śmiech, by śmiać się w niezliczonej ilości
Śmiać się dla śmiechu czy to jest nie chore jak świat?
Jest chore i moje zachowanie ukazuje jaki ze mnie wariat
Cisza, a w niej spokój; hałas, a w nim spokój i cisza śni
Ludzie mówią za mnie nieprzytomnie, choć są przytomni
Gdy się ocknę gorycz mnie pochłania przez niesprawiedliwość
Bo wylewam siódme poty to i tak osądzają mnie na litość
Zimna krew wraca się do serca, a zęby się zagryzają
Oczy patrzą jak inni kłamią i poczucie wartości zabijają
Lecz ja się śmieję jak głupi do sera stojąc do nich plecami
Bo wiem iż nikt nie jest w stanie złamać mnie słowami

Początek szczęścia

Czekam aż czas mnie naprawi, a w słowach rozweseli
Gdy otwieram się jestem pełen energii, pełen swej woli
Widzę jak ze szczytu w okowach promienistej aureoli
Gdzie czas zwolnił tempa po czym przyspieszając powoli
Wpadam z werwą swą energią jak w kręgle kulą w sedno
I zmysły odczuwają dynamicznie swą moc okupując piękno
Bo zrodziła się ona w mej wyklętej do cienia osobistości
Zabłysła jak Oko Saurona powodując rozbłysk ku mądrości

Zmora

Rozcinam brzuchy ostrzami władając toksynami
Dostają się do krwi, gdy wprowadzam je żyłami
I nacinam każdą osobę  w swoim otoczeniu
Każdy traci swą barwę upadając w zmęczeniu
Sczerniałe ciała kruszą się zmieniając w pyły
Ściera je wiatr, by wszystkie drobinki się rozmyły
I szukają swego sensu cicho w rozproszeniu
Tułają się czarne, zagubione, w nieistnieniu

poniedziałek, 3 lutego 2014

Ignoranci

Między sobą ograniczeni klapią jęzorami
Szczekają na siebie, bo są zwierzętami
Patrzą tylko z bliska na swojego partnera
Jak się dostosować, choć każda myśl umiera
Tworzą kolonie żyjące głupio, nieświadomie
I jak gdzieś idą to idą razem w kordonie!
Zważają na wszystkich ludzi w okół siebie
Ale gdzie się podziała mądrość nikt nie wie...

Obłędny Arystokrata [tekst do black metalu]

Wyzwalam się z krain bezmyślnej dewiacji
Gdzie psychopatia rządziła w imię swojej racji
Biegnę przez osiedla społecznego nihilizmu
Nieświadomych istot zamkniętych w swoim domu
Otwieram swój umysł w apatycznej społeczności
Wyznaczam im drogę do poznania i radości
Poszerzam królestwo tworząc swe przystanie
Tytułując dla siebie poddańczą tą ziemie
Jako psycholog znam każde spojrzenie
Naprowadzam filozofią na mądre myślenie
Jestem bogiem tych ziem i ludzkości
Spoczywam na ławce w swej dostojności
Żywa agresja się przedziera przez blokady
Egoizm czyha na wykorzystanie ludzkiej wady
Nie mając litości buduję mury świadomości
Wszystko przechodzi obok egocentryczności
Moja szlachetna jaźń trwała i niezmienna
Doprowadza ludzkość do ostatniego piętna
Gdzie bogowie będą jak bracia i siostry
Wszystko inne nikłe straci swe kolory
A nasza rozpostarta mądrość nie ma granicy
Gdzie jestem panem mojej jedynej prawicy!

Wojna w Izraelu

Dwóch Palestyńczyków było na izraelskich obszarach
Coś wciągało, albowiem znaleziono paczki po prochach
Narkotyki to były, ale chyba raczej na uspokojenie
Bo jak tu odpocząć, będąc pod ostrzałem na wojnie
I stało się to co palestyńskie jednostki odkryły
Wystrzelą rakiety, by w tych terenach się rozbiły
W Strefie Gazy było kilku terrorystycznych osobników
W Izraelu nie ma na takich ludzi żadnych wpływów
Ostrzał zabił dwójkę dzieci, do rodziny nie wróciły
Drogą tą szły z plecakami w stronę niedalekiej szkoły
Władze tu rządzące po tym strasznym incydencie
Kazały być czujnym i słuchać przez radio orędzie
Świadomi tutejszych sekt i odłamów terrorystycznych
Poszli ukryć się w podziemnych pokojach ochronnych
Nagle z Półwyspu Synaj dochodzą dzikie krzyki
Ataki terrorystyczne są nie tylko dla rozrywki
Walczące plemiona zaprogramowanych ku idei kukiełek
Tworzą tutaj chaos wybuchów oraz ludzkich rozterek
Słychać ciągle wybuchy bomb i krzyki wołające pomocy
I przez radio coś o unikaniu eskalacji przemocy
Nakłaniają do szybkiego przywrócenia ładu i spokoju
Ale jak? Gdy nagle ktoś przez okno włazi do pokoju
Z zawieszonym na czarnym pasku na brzuchu karabinem
Postawili bezbronnych pod ścianą i jednym strzałem
Zastrzelili jakiegoś starucha w tej tajnej piwnicy
Upadł, a w powietrzu uniósł się zapach znieczulicy
Krzycząc do siebie rozstrzelali wystraszoną rodzinę
Po czym szybko zaczęli gwałcić leżącą tu dziewczynę

Definicja życia i rzeczywistości napisana na lekcji polskiego

,,Życie jest walką o przetrwanie, a rzeczywistość jest pomysłem, który zaprojektowano kreską i puszczono, uruchomiono, zdogmatyzowano, by człowiek w nim funkcjonował jak w teatrze,w którym sceny i role są już ułożone - tylko wystarczy się temu przystosować''

Spacer

Wyszedłem, by z nią pogadać i rozprawiać nad pójściem w pewne miejsca
Kolejny raz nie czułem czaru i nie miałem w rękach jej kruchego serca
Miała plan i schematami podchodziła do mnie mówiąc nieprzerwanie
A ja słuchałem i ciekawy tego dręczony również przez zakłopotanie
Patrzyłem prosto w jej oczy, ale mój wzrok ich wcale nie przebijał
To nie ja, ona pyta czy to mój brat, ja na to, że to ja co przegrał
Wstaliśmy z ławki i w kierunku sklepu idąc skrupulatnie równoczesnym krokiem
Kupiłem sok i sprzedawczyni nie wydała reszty, darujmy sobie z tym groszem
Trzymałem ją za rękę przez większość czasu, który razem spędziliśmy
I mijaliśmy wciąż restaurację, ale jednak w sumie głodni nie byliśmy
Było pięknie, choć z początku nie ufała mi oddalając moje ręce
Gdy pragnąłem przebadać jej opalone ciało dotykając każde miejsce
I nie zdawałem sobie sprawy jak łatwo można osiągnąć to czego się pragnie
Choć napierają negatywne myśli bawiłem się z nią ciągle i bezkarnie
Nie wiedziałem dokładnie czego chcę, bo nie dopuszczałem takich myśli
Ale miałem w głowie fantazje od których głowie się po prostu pierdoli
Ja jako szesnastoletni dzieciuch chciałbym zmienić świat cały stworzony
A jedna kobieta zabiera dech z płuc, gdy całuję ją i liżę rozmarzony
Idąc z nią robiłem z siebie głupka, by uśmiechnęła się raz a szczerze
Tańczący, wpatrzony w jej oczy ponownie się rodzący poeta w swej wierze

Percepcja ucznia

Dni przewracają się jak kartki najsmutniejszej powieści
Ich scenariusze pełne niemocy i ujętych niesprawiedliwości
Niektóre drą się i wykrwawiają z obciążonej pamięci
Pełno rozczarowań, a w nich radość ilustrowana na części
W tym teatrze każdy kogoś potrzebuje, by się nie pogrążyć
Za mało czasu, by z kimś przystać, bo nie można nadążyć
Zbyt wiele obowiązków, dla których trzeba się poświęcić
By nie mieć korzyści, a się w ramy etapu programu zmieścić
Jesteśmy ludźmi, a traktowani jednoznacznie jak stadne owce
Które muszą pracować dla nadzorcy, by zostały owoce
Nie mające znaczenia dla nikogo poza oświaty systemem
A ten później określi kto będzie niewolnikiem, a kto szefem

Ogród Polski

Róże zakwitły w mrokach tajemniczego ogrodu
Porusza nimi lekki wiatr szumiąc z zachodu
                    Stykają się ostro czerwone kielichy o inne kwiaty (komuniści)
Poruszają się sztywno wyginając swe płaty
                Tworzą mały okrąg wpisany  przy szarym moście  (politycy)
Betonem rozciągniętym o wybrukowanym podeście
                                      A na nim ogień płonie rzucając ciężkimi iskrami    (patrioci,artyści itd.)
Lecą one w prąd rzeki, rów wypełniony wodami
Jednak nic nie dociera, a iskry zostały stłumione
                                        Woda nie przyjęła ognia płytko płynąc w znaczone (społeczeństwo, program)
Nagle most złamał się i runął zwalając się w wodę
A płycizna wciąż prowadziła swą złudną przygodę
Zmieniając nurtu kierunki i czasem się zagłębiając
Ale nigdy nie wniknie po powierzchni się poruszając
A mostu ruina stoi w miejscu tak jak się zawaliła
I nie jest w stanie poruszyć jej żadna płytka siła
A głębia jest bierna i wszystko na dnie jak mara zimna
Będąc  kamieniami i piaskiem stara się być posłuszna


Ożywiłem Diabła!

Pomyślałem sobie, że jestem w państwie kimś ważnym
Pomiędzy politykami stałem się najbardziej odważnym
I nagle objawiła mi się myśl straszna, niegodziwa
By każdemu rozbić na głowie szklaną butelkę od piwa
Każdy oniemiał, a miałem swą jeszcze strategie
By ministrowie wylecieli z budynku i znaleźli się na glebie
Przed nosami, każdemu zacząłem wymachiwać levorwerem
Cofnęli się, rozproszył się dźwięk głośnym strumieniem
Włączona syrena alarmu do całej ochrony budynku nagle dotarła
Otworzyli drzwi pomieszczenia,a ja ożywiłem w sobie diabła
W oczach ujrzeli piekło, a głowa moja się rozrywała
Cały organizm zaczął mrowieć i rozpłachtał części ciała
Wyleciały z niego sztywno oślizgłe, długie człony
Na ich szczytach były ostre kości i każdy był zakrwawiony
Jak naprowadzane wyginając się wbijały się w serca
Przez okna wylatywały ciała i słyszałem głosy: morderca!
Z otworów w głowie rozrosły się wielkie powykręcane kości
Jakby mutacja wykraczająca poza normy przyzwoitości
Wyrosły też gumiaste skrzydła z łopat na plecach
Zaczęły pracować jak wachlarze w kobiecych rękach
Wyleciałem przez rozbite okno wprost do słońca
A ma krwawa ekstaza nie miała bezlitosna końca!

Przebłysk

Nie wiem dokąd idę, ale ta droga jest złudna
Podpieram głowę, zamykam oczy, czuję dotyk dna
Jeszcze chwila, pełno nieszczęść i moja szansa
Później zbuduję nowy mur zamykając w nim Asa
Poukładam talie, rozegram to z wielką dokładnością
I będę odpoczywał rozliczając się z aktualnością
Zanikłem, mój wzrok lęka się normalnych oczu
W nich widzi naturalność i odbicie swego mrozu
Wznosi się i opada, bo pewność duszy zanikła
W sercu drga echo uczuć, a reszta przywykła
Rzeczywistość stała się obca, sam zostałem sobie
Jakbym wił się w niemocy, w złudnej chorobie
O samotności! Moja przyjaciółko i wielka udręko
Czemu jestem zdołowany? Odkręć już to wieko!
Bym wyleciał w świat  prędko jak z wulkanu lawa!
I żeby trwała na zawsze już tylko wielka zabawa
Jestem za swym murem i czuję jak powietrze uciekło
Zamiast się doskonalić to nastało wewnątrz piekło
Nikt nie będzie pod wpływem presji mi rozkazywał
Jeżeli nie będę chciał to nie będę się w ogóle odzywał
Przegram, później znów się otworzę i będę wygrywał
Czasami nic się nie chce dlatego będę przygotowywał
By uderzyć jak armie co powoli szkoliły się na wojnę
Może to wygram, może zbłądzę lub w kalendarz kopnę
Ale to tylko próba, by się nauczyć, a nie jakaś zguba
Bo wciąż jest trzeźwy osąd, to nie jest rozbita szyba
Lecz zarysowana i psychika zawsze  przygotowana
Więc każda myśl to  sposobność trafna i dodziałana
Dalej więc pędzę przed siebie, biegnę do mego celu
Choć się wali, a biurka z komputerem miejscem burdelu
To będę ćwiczył umysł i codziennie wysilał się fizycznie
By umieć oceniać sytuacje i radzić sobie błyskawicznie

Początek wolności

Otrzepuję się z dziedzictwa, gruzów i bezradności
Zmierzając śmiało i szybko ku nieśmiertelnej wolności
Bezwzględnie w samotności cierpliwie, nieprzerwanie
By stać się niepokonanym zdobywając wielkie uznanie
Zważając ciągle na teraźniejszość wytrwale i rozsądnie
By umysł był silny i nie spaliły go od wielości ognie
Będę ćwiczył, aby dusza nie rozproszyła się w kryzysie
Nigdy więcej depresji, umiejąc skoordynować się w czasie
Tylko spać, ćwiczyć i zajmować się aktualnościami
A stanę na wyżynach jak bóg, ale między kim? Robotami?

Zakochana jak klątwa na całe życie...

Poczułem miłość, ale wydawała mi się zbyt dziecinna
Zakochała się we mnie dziewczyna piękna i niewinna
Jednak nie umiem odwzajemnić tego uczucia
Gdyż działa na mnie toksycznie dążąc do zepsucia
Mimo mojego rozczarowania stała się desperatką
Zakochana nie wie, że jest dla mnie wariatką
Prosiłem ją, by się do mnie więcej nie odzywała
Irytujemy się nawzajem, prosiłem, by się odkochała
Ona jest przekonana, że zmienię swoje zdanie
I będzie ze mną póki świat istnieć przestanie
Zacząłem ją unikać, ona wciąż zerkała z daleka
W końcu przeszła obok i gdy spojrzałem kątem oka
Odezwała się pytaniem czy nie będzie mi przeszkadzać
Że wciąż za mną idzie, a ja, że nie chcę rozmawiać...

. . .

Miałaś być tu przy mnie i mnie kochać
Chcę się w każdym momencie spotkać
Nie wiesz co się ze mną teraz dzieje
Hormony nie pozwalają mi żyć! Szaleję!
Zabijam się i tego nie chcę i nie chcę!
Coraz większa przepaść w tej udręce
Rozpierdala mnie wciąż zziębnięte serce
I nie widzę światła w owej ciężkiej męce
Kurwa! Nie chcę żyć przecież bez Ciebie
Błagam o sens,o życie, o wyzwolenie
Dlaczego?! Cały czas czuję beznadzieje
Bez Ciebie tracę grunt, samotnie głupieję
Byłaś mą jedyną szansą pośród tłumu
By bezradność zamienić na wolność rozumu
Przecież razem tak bardzo było pięknie
Czasami smutniej, ale poniekąd majętnie
Zawsze byłaś mi najbliższa, najmilsza
I wśród wielkich tłumów najpiękniejsza
Slepo ufałem i nie umiem nie kochać
Ale nie chcesz się już ze mną spotkać...

Odrzucenie

Była zimna, w życiu radziła sobie jak żadna inna
Dla każdego faceta po prostu idealna, kształtna
Łatwo ulegała zamiarom, gdy ludzie do niej mieli
Miała zasady, odchodziła kiedy inni je złamali
Kruszyła hartujące się dla niej serca ze stali
Była blada jak śnieg, wyróżniała się w oddali
Kochała mnie, później zmieniła nastawienie
Kilka razy na tydzień przekładała spotkanie
Była niczym kryształ skupiający promienie
W dni gorące jakbyśmy nawiedzili pustynie
Rozbierała się dla mnie na moje zawołanie
Traktowałem ją poważnie i kabum! rozczarowanie!
Widziałem lód w jej obliczu i zwątpienie jednocześnie
Choć się starałem posiąść jeszcze jej serce dyskretnie
Skreśliła mnie, byłem frasobliwy przez jej wymówki
Chociaż ślepo wierzyłem w te proste krzyżówki
Nagle zimne ostrze rozerwało mnie od środka
Został nie człowiek, a niemy pajacyk-maskotka

Włóczyłem się po mieście..

Włóczyłem się po mieście jak jakiś bezdomny
Wszystko mnie bolało, byłem na wpół przytomny
Nie miałem dokąd pójść, bo nikt mnie nie zna
Byłem jak łza na powierzchni ziemi rozmazana
Stawiałem kroki jak pijany, ciało było ciężkie
Przy ulicach: domów przepych, a w nich biednie
Wciąż mijały mnie auta, niemal, że wariowałem
Co chwila trzymałem się za twarz i zatrzymywałem
Z ust ludzi słyszałem tylko rozpacz i złe nowiny
Albo bluźnili, by bluźnić, inni mieli smutne miny
Następni pogodzeni ze swym losem szli wytrwale
Obojętni i wystraszeni, inni spoglądali śmiale
A ja bezsilny i znużony, zmieszany i zagubiony
Szedłem małymi kroczkami już do domu zamyślony