Twarz łuszczy się zielona w słonecznych kolorach
Oczy niebieskie z pod czoła wytężone w otworach
Z nosa zlatuje fioletowa wydzielina i się ciągnie ku brodzie
Usta białe śmieją się, szczęka lodowa ściśnięta w lodzie
Girncaj to jest, otworzył paszczę na wysokość nosa
A ostrza lodowe połyskiwały jak wypucowana kosa
Stworzenie to sięgało rękoma do kolan wyprostowane
Skakało jak dzikie, ciągle radosne, wręcz zwariowane
Z gardła trzeszczał ryk, gdy coś go denerwowało
Ach te dzikie stworzenie prostych rzeczy nie pojmowało
Wystarczyła spokojna melodia, by osaczył otoczenie całe
Kwiaty zamarzały, gdy je skupienie ogarniało niebywałe
Wszystko co przenikał wzrokiem stawało się zimniejsze
A język miał plączasty, wybierał nim dania najsmaczniejsze
Wrodzona mądrość receptorów pozwała piękno odnajdywać
Zawsze działał pewnie, nauczony swoich ostrzy używać
Zajadał się często i soczyście tym co tłuste i mięsiwe
Najsmaczniejsze były te najmniejsze - najbardziej piskliwe
Te kaczątka lub kotki, sarenki, lubił jeść i się nie dzielić
Zawsze znalazł miejsce w brzuchu by móc jeszcze coś pomielić
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Odwiedzaj mnie częściej! :)